Thursday, September 20, 2007

Sprawdzimy rosyjską dwururkę


Sprawdzimy rosyjską dwururkę
Nasz Dziennik, 2007-09-20
Polska musi się zabezpieczyć nie tylko przed szantażem energetycznym ze strony Rosji, ale także przed groźbą wyposażenia Gazociągu Północnego w systemy elektroniczne umożliwiające np. monitorowanie ruchu na Bałtyku



Polsk a będzie monitorować budowę Gazociągu Północnego (obecnie nazywanego Nord Stream) pod kątem zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa - zapewniają obecne władze. To, że planowany rurociąg stanowi niebezpieczeństwo z punktu widzenia zaopatrzenia w gaz oraz bezpieczeństwa ekologicznego, wszyscy już wiemy. To, że powinniśmy zabezpieczyć się przed możliwymi komplikacjami, wynikającymi z przecięcia bałtycką rurą trasy planowanego przez Polskę rurociągu, którym ma do nas popłynąć gaz ze Skandynawii oraz kabla energetycznego łączącego nas ze Szwecją - jeszcze nie wszyscy wiedzą. Możemy mieć jednak kolejne powody do obaw, mianowicie ewentualność wyposażenia rurociągu np. w dodatkowe urządzenia elektroniczne umożliwiające śledzenie przez Rosjan ruchu na całym Morzu Bałtyckim lub podsłuchiwanie rozmów telefonicznych, a według niektórych ekspertów nawet wpływanie na funkcjonowanie strategicznych urządzeń, np. elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej, która może powstać w Polsce. Czy jest to możliwe? Na to pytanie są różne odpowiedzi wielu ekspertów. Są oni jednak zgodni co do tego, że nie należy pozostać biernym wobec zagrożeń wynikających z tego projektu.

Groźba nie tyle dla Amerykanów, ile dla Polski
Na zagrożenie związane z wyposażeniem rurociągu zwraca uwagę Witold Michałowski, ekspert w dziedzinie rynku ropy naftowej i redaktor naczelny branżowego pisma "Rurociągi". Na pytanie o powody swoich podejrzeń przypomina sprawę układania światłowodów podczas budowy polskiego odcinka Gazociągu Jamalskiego, który do tej pory jest główną magistralą gazową łączącą Rosję z Niemcami i resztą Europy. - Udało mi się dotrzeć do dokumentacji, na której zaznaczone były 24 wiązki światłowodu. Do sterowania rurociągiem potrzeba tylko 2. Po co pozostałe? To jasne jak słońce - na potrzeby wywiadu rosyjskiego - podkreśla. - Na szczęście udało nam się to kilka lat temu ujawnić i budowa została wstrzymana - dodaje Michałowski.
Wskazuje jednak, że teraz historia może się powtórzyć, tym bardziej że w przypadku podwodnej inwestycji znacznie trudniej jest sprawdzić, co będzie układane wraz z rurociągiem. W dodatku rurociąg będzie miał tak naprawdę dwie "warstwy": wewnętrzną i zewnętrzną - ochronną, w której można przeciągnąć wiązki światłowodów lub zainstalować różne rzeczy, które później bardzo trudno wykryć. - Teraz też mogą sobie zainstalować takie kable. Niemcy z Rosjanami będą wtedy monitorować cały basen Morza Bałtyckiego - ostrzega Witold Michałowski. Podkreśla, że mając dodatkowe wiązki światłowodów, można do nich niemal w dowolnym momencie dołączyć różne urządzenia, które mogą pełnić wiele funkcji, także wojskowych. - Do kabla można podłączać różne rzeczy. Nie jest problemem wysłanie 2-3 nurków, którzy w ciągu kilku godzin ułożą przy rurociągu jakieś urządzenia - podkreśla Michałowski.
- Jest to możliwe i stanowi istotny problem w dziedzinie bezpieczeństwa. Od dłuższego czasu sygnalizują to w rozmowach i analizach eksperci. Istnieje techniczna możliwość dołączenia do tego rurociągu dodatkowych urządzeń - przyznaje generał Stanisław Koziej, współtwórca doktryny obronnej Polski lat 90., były dyrektor Departamentu Systemu Obronnego w MON i były wiceminister obrony narodowej.
Inżynier Jerzy Markowski, rzecznik Wojskowej Akademii Technicznej, przyznaje, że teoretycznie jest możliwość zakłócania funkcjonowania amerykańskiej tarczy antyrakietowej, ale praktycznie jest to niemal niewykonalne.
Dlaczego? - Jakie to musiałoby być urządzenie, żeby z głębokości powiedzmy 50-60 metrów, z dna Bałtyku, promieniowanie emitowane przez nie pokonało najpierw opór wody, która jest trudnym medium dla fal magnetycznych, a następnie - już w powietrzu - odległość kilkudziesięciu kilometrów, i na wysokości ok. 80 km zakłóciło wiązkę radaru - podkreśla. Dodaje, że aby taki system funkcjonował, Rosjanie musieliby mieć informacje zarówno o tym, jak Amerykanie wyobrażają sobie funkcjonowanie zarówno radaru w Czechach, jak i elementu tarczy w Polsce, oczywiście, jeśli one powstaną. - Nie wiemy dokładnie, jaka będzie wiązka promieniowania emitowana przez radar w Czechach - podkreśla.
Przyznaje jednak, że możliwe jest instalowanie takich urządzeń i wykorzystywanie ich na innych polach, co może być znacznie ważniejsze dla Polski niż zagrożenie dla tarczy antyrakietowej.

Kable groźne dla monitoringu i telefonii
Witold Michałowski uważa, że jeśli Rosjanie zrealizowaliby ten pomysł, mogliby monitorować ruch wszystkich jednostek, ze wszystkich państw bałtyckich na całym akwenie Morza Bałtyckiego. Czy to może się przydać w dzisiejszych czasach zaawansowanych technologii legalnego monitoringu i technik szpiegowskich?
Generał Koziej tłumaczy, że miałoby to znaczenie pomocnicze dla wojska. - Nie wszystko da się wykryć jedną metodą. Na przykład ruch okrętów podwodnych nie jest tak łatwo wykryć. Natomiast jeśli zostaną zamontowane np. jakieś supersensory, będą w stanie zarejestrować wszelkie odgłosy itp. Dzięki temu mogłyby bądź potwierdzać informacje zdobywane innymi metodami, bądź też same dostarczać informacji, które później mogą być weryfikowane innymi metodami. Im więcej informacji, tym lepiej - dodaje.
Inżynier Markowski przyznaje, że można wykorzystać dodatkowe instalacje do celów zarówno wojskowych, jak i cywilnych, na przykład monitorowania ruchu jednostek pływających na Morzu Bałtyckim. - Jest to bardzo prawdopodobne - przyznaje.
Jak można to zorganizować? - Mogłyby to być np. pewne interceptory, które mogą zbierać informacje przekazywane przy pomocy technicznych środków łączności - podkreśla gen. Koziej. Na pytanie, po co rosyjskim wojskowym takie urządzenia, dodaje, że byłby to jeden z ważnych sposobów rozumianej współcześnie wojny informacyjnej. - Można powiedzieć, że dawałoby to trzy możliwości: zakłócanie, podsłuchiwanie i mylenie poprzez przekazywanie fałszywych informacji. Takie urządzenia mogą być co pewien czas instalowane i w różnym czasie uaktywniane. Zbierane przez nie informacje i przekazywanie przy pomocy światłowodów do centrów informacyjnych w Rosji jest technicznie możliwe - podsumowuje generał.
Inżynier Markowski potwierdza tę ocenę. Pytany o możliwość podsłuchiwania zwraca jednak uwagę, że groźba ta dotyczy raczej telefonii cywilnej, ponieważ łączność wojskowa jest stosunkowo dobrze zabezpieczana. Dodaje jednak, że w przypadku telefonii cywilnej już obecnie jest możliwość podsłuchiwania rozmów przez służby wywiadowcze.

Nord Stream: budujemy tylko gazociąg
Nord Stream oczywiście zaprzecza takim spekulacjom. Rzecznik firmy Jens Mueller twierdzi, że koncern nie zamierza nawet układać wraz z rurociągiem światłowodów do celów telekomunikacyjnych, co często robi się przy realizacji tak dużych inwestycji. - Nie zamierzamy układać wraz z rurociągiem żadnych kabli. Zajmujemy się tylko budową gazociągu - twierdzi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem".
Zdementował też spekulacje, że wraz z gazociągiem Nord Stream ma być ułożona nitka rurociągu naftowego. - Nasza firma zajmuje się tylko gazem - podkreślił.
Na pytanie o sposób informowania o projekcie, z czego nie jest zadowolone m.in. polskie ministerstwo gospodarki, odpowiada, że dokument informacyjny projektu został przesłany do wszystkich zainteresowanych państw. - Odbywają się konsultacje. Ostatnie miały miejsce w sierpniu w Berlinie. Następne odbędą się 9 października - zapowiada.

Nie ma co czekać, trzeba działać!
Polscy eksperci są jednak zgodni co do jednego: nie ma co czekać, aż uda się stwierdzić, że Rosjanie rzeczywiście wyposażą gazociąg w takie urządzenia, tym bardziej że trudno to zrobić w przypadku rurociągu układanego na dnie morza. Wtedy może być już po prostu za późno na to, żeby wyeliminować zagrożenia, jakie może ze sobą nieść ułożenie wraz z rurociągiem dodatkowych linii światłowodów i urządzeń, które można wykorzystać w różny sposób.
Generał Stanisław Koziej podkreśla, że jeśli się tego nie sprawdzi przed realizacją inwestycji, po jej przeprowadzeniu może być już za późno na wyeliminowanie zagrożenia. - Jeśli to będzie rurociąg kontrolowany wyłącznie przez Rosjan i Niemców, nie będzie możliwości monitorowania tej inwestycji. Dlatego jest ważne, by państwa bałtyckie zagwarantowały sobie możliwość wglądu w tę inwestycję na wszystkich jej etapach. - Jeśli sobie tego nie zagwarantujemy, to później nie będzie możliwości sprawdzenia, czy Rosjanie coś tam mają, czy nie.
Co można zrobić? - Powinniśmy przede wszystkim podnosić ten problem na forach państw bałtyckich - podkreśla gen. Koziej. Chodzi o to, że razem łatwiej jest wymóc na tych dwu bardzo wpływowych krajach, jakimi są Niemcy i Rosja, udostępnienie jak najwięcej informacji.
- Powinien być audyt międzynarodowy z wyłączeniem ekspertów z Rosji i Niemiec - uważa z kolei Witold Michałowski.

Co na to władze?
Przedstawiciele MSZ i Ministerstwa Gospodarki uspokajają, że monitorują sytuację i że Polska ma wpływ na budowę Gazociągu Północnego. "Polska dysponuje szeregiem instrumentów prawnych umożliwiających monitorowanie i wpływanie na planowaną budowę Gazociągu Północnego. Przysługujące naszemu krajowi uprawnienia wynikają w szczególności z uregulowań prawnych dotyczących wyłącznej strefy ekonomicznej oraz zagadnień ochrony środowiska (skodyfikowanych m.in. w Konwencji o prawie morza oraz rozwiniętych w polskim ustawodawstwie)" - podkreśla polskie MSZ w przesłanym nam oświadczeniu.
Dodaje też: "W przypadku gdyby konsorcjum Nord Stream podjęło starania w celu wzniesienia, w związku z planowanym Gazociągiem Północnym, dodatkowych konstrukcji czy instalacji na obszarze polskich obszarów morskich, byłoby zobowiązane do uzyskania pozwolenia, o którym mowa w art. 22 ustawy" (mowa o ustawie z dnia 21 marca 1991 r. o obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej i administracji morskiej). W cytowanym oświadczeniu MSZ podkreśla: "Pozwolenie takie nie może być wydane w przypadku, gdyby pociągnęło to za sobą zagrożenie dla: środowiska i zasobów morskich, interesu gospodarki narodowej, obronności i bezpieczeństwa państwa, bezpieczeństwa żeglugi morskiej, bezpiecznego uprawiania rybołówstwa morskiego, bezpieczeństwa lotów statków powietrznych, podwodnego dziedzictwa archeologicznego lub bezpieczeństwa związanego z badaniami, rozpoznawaniem i eksploatacją zasobów mineralnych dna morskiego oraz znajdującego się pod nim wnętrza ziemi (art. 23 ust. 3 ustawy)".
Czy władze starały się o wykluczenie możliwości ułożenia groźnych z punktu widzenia bezpieczeństwa państw basenu Morza Bałtyckiego, w tym Polski, urządzeń? W przesłanym nam oświadczeniu Ministerstwo Gospodarki stwierdziło, że w ramach przewidzianej w Konwencji z Espoo procedury notyfikacji projektów transgranicznych, mających wpływ na środowisko naturalne, polski minister ochrony środowiska zwrócił się do Nord Stream m.in. o przedstawienie "opisu wszelkiej infrastruktury instalowanej wraz z gazociągiem - szczegółowych informacji dotyczących planowanych do budowy gazociągu materiałów, ich parametrów wytrzymałościowych, referencji, norm, standardów i analiz, a także norm projektowych i budowlanych".
Ministerstwo Gospodarki uznało przesłane przez Nord Stream informacje na temat budowy gazociągu za niewystarczające, a minister Piotr Woźniak wysłał spółce dwa listy, w których prosił o dodatkowe informacje. Rosyjsko-niemiecka spółka po tych interwencjach wysłała informację o... zmianie trasy przebiegu rurociągu.
W ten sposób prawdopodobnie próbowała uniknąć problemów wiążących się z tym, że gazociąg miał przebiegać przez polską wyłączną strefę ekonomiczną lub tzw. szarą strefę, czyli sporny obszar między Polską i Danią na południe od wyspy Bornholm. W ten sposób Nord Stream chce ominąć niebezpieczne składowiska broni, które mogą zagrażać środowisku naturalnemu.

Nord Stream ucieka za Bornholm
W datowanym 21 sierpnia br. oficjalnym liście do ministra gospodarki Piotra Woźniaka Nord Stream poinformował, że chce ominąć wyspę Bornholm od północy, co oznacza, że rurociąg nie przebiegałby ani w polskiej wyłącznej strefie ekonomicznej, ani w tzw. szarej strefie. Oficjalnie rosyjsko-niemiecka spółka tłumaczy, że "trasa północna, która będzie omijać składowiska broni na południe od wyspy Bornholm, zminimalizuje zagrożenie ekologiczne i pozwoli uniknąć możliwych opóźnień będących następstwem wątpliwości natury prawnej".
Warto zaznaczyć, że próba ominięcia Bornholmu od strony północnej, podobnie zresztą jak droga południowa, wymaga zgody władz Danii, do której należy Bornholm. Jej władze, jak poinformował ambasador tego kraju w Polsce Hans Michael Kofoed-Hansen, podejmą decyzję w tej sprawie prawdopodobnie pod koniec roku, gdy duńskie ministerstwo ochrony środowiska przedstawi opinię na temat zagrożenia planowanej inwestycji dla środowiska naturalnego. Ambasador Kofoed-Hansen podkreśla, że wyłącznie kwestia zagrożenia dla środowiska zdecyduje o zgodzie lub odmowie władz na ułożenie rurociągu na duńskich wodach terytorialnych.

Nadal możemy monitorować budowę gazociągu
Jakie znaczenie decyzja o zmianie trasy przebiegu rurociągu Nord Stream ma dla Polski? - Oznacza to, że może być coraz trudniej wpływać na tę inwestycję - wskazuje Tomasz Chmal, ekspert w dziedzinie energetyki Instytutu Sobieskiego. Zastrzega jednak, że nie pozbawia to nas całkowicie możliwości oddziaływania na ten projekt. - Decyzja ta nie zmienia sytuacji, jeśli chodzi o Konwencję z Espoo, która zobowiązuje w takich sytuacjach firmę budującą do przygotowania raportu o oddziaływaniu na środowisko naturalne - podkreśla.
Więcej możliwości widzi dr Waldemar Gontarski, ekspert w dziedzinie prawa międzynarodowego. - Możemy powołać się na Konwencję Helsińską ["O ochronie środowiska morskiego obszaru Morza Bałtyckiego", 1992 r. - red.]. Przewiduje ona, że państwo, które chce dokonać jakichś inwestycji na morzu, musi wykazać, że nie szkodzi ona państwom ościennym. Jej stroną są zarówno Rosja, jak i Niemcy, a ponadto Unia Europejska. Ze względu na to możemy nawet pozwać Komisję Europejską do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu za bezczynność. Jest przepis, który to umożliwia - podkreśla Waldemar Gontarski. Co prawda, wciąż nie ma wspólnej polityki energetycznej UE, o czym mówi KE. - Jednak jest w Traktacie ustanawiającym Wspólnotę Europejską cały rozdział dotyczący sieci transgranicznych, które mają być budowane w interesie wszystkich obywateli państw UE. A więc nie tylko w interesie obywateli Niemiec - dodaje Gontarski.
Podkreśla, że ponadto możemy się powoływać na inny zapis Konwencji Helsińskiej dotyczący ochrony Bałtyku, ze względu na możliwość skażenia środowiska naturalnego (art. 3 ust. 1). - Konwencję oparto na zasadzie zapobiegania, tzn. strony podejmą środki zaradcze nawet wtedy, gdy są podstawy tylko do przypuszczenia, że substancje lub energia, które mają być wprowadzone do środowiska morskiego (bezpośrednio lub pośrednio, a więc także w rurociągach), mogą stworzyć zagrożenie ekologiczne lub przeszkadzać dozwolonemu wykorzystaniu morza, także w przypadku braku dowodów, że istnieje związek przyczynowy między tym wprowadzaniem a jego domniemanymi skutkami (art. 3 ust. 2) - podkreśla dr Gontarski.
Także rzecznik Nord Stream przyznaje, że ominięcie polskiej strefy ekonomicznej nie oznacza, że koncern nie będzie konsultował z Polską budowy rurociągu. Zaznacza, że fakt iż tzw. kraje pochodzenia mają prawo do konsultowania z nimi projektu budowy rurociągu, nie oznacza jednak, że mogą one zablokować tą inwestycję. - One mogą być informowane o niej i przedstawiać swoje oceny, ale nie mogą niczego blokować - twierdzi rzecznik Nord Stream.
Eksperci zwracają uwagę, że nieocenione znaczenie w tej sytuacji ma właśnie współpraca z pozostałymi krajami basenu Morza Bałtyckiego.
Co na to nasze władze? "Strona polska uczestniczy w procesie uzyskiwania oceny oddziaływania na środowisko na zasadach strony narażenia i z tego tytułu przysługuje jej pełnia praw przewidzianych konwencją z Espoo oraz innymi aktami prawa międzynarodowego" - podkreśla Ministerstwo Gospodarki. Dodaje też, że "wobec tak znaczącej zmiany trasy Polska wraz z innymi państwami-stronami uczestniczącymi w procedurze dąży do wypracowania stanowiska, mając na uwadze zapewnienie bezpieczeństwa ekologicznego w basenie Morza Bałtyckiego oraz bezpieczeństwa energetycznego państwa". Z kolei MSZ zapewnia, że "od wielu miesięcy konsekwentnie prezentuje na forum międzynarodowym (m.in. Rady Państw Morza Bałtyckiego, Konferencji Parlamentarnej Morza Bałtyckiego, Rady Europy, Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie) stanowisko Polski w sprawie planowanej budowy gazociągu Nord Stream, zgodnie z którym inwestycja ta będzie miała negatywny wpływ na bezpieczeństwo energetyczne RP oraz będzie stanowić zagrożenie ekologiczne". Resort zapewnia, że nasze argumenty "spotykają się ze zrozumieniem".

Państwa bałtyckie chcą współdziałać
- Popieram propozycję, by zapewnić krajom bałtyckim możliwość monitorowania budowy Gazociągu Północnego - zapewnia Arunas Jewaltas, radca ambasady Litwy ds. gospodarczych. Dodaje, że na temat ewentualnych dodatkowych urządzeń elektronicznych, w które może być wyposażony GP, nic mu nie wiadomo. - Jednak jesteśmy przeciwko budowie tego gazociągu z różnych powodów: zagrożenia dla bezpieczeństwa dostaw gazu oraz dla środowiska naturalnego. To, o czym pan mówi, to jeszcze jeden argument, by to przedyskutować z innymi partnerami - podkreśla. Dodaje, że z tego powodu wspólnie z Polską i pozostałymi państwami bałtyckimi zaproponowano Komisji Europejskiej alternatywę - projekt budowy rurociągu Amber, biegnącego właśnie przez kraje bałtyckie i Polskę.
- Niestety, nie mamy projektu studyjnego dla tego pomysłu. Tu pojawia się pewien problem. Bowiem opracowanie konkretnego biznesplanu to sprawa prywatnych firm sektora energetycznego. Niestety, w wielu krajach bałtyckich duże udziały ma w nich Gazprom i nie są one zainteresowane pomysłem budowy rurociągu Amber - dodaje z żalem. Na szczęście okazało się, że KE zgodziła się sfinansować studium wykonalności projektu. Jednak nie jest to jeszcze przesądzone, ponieważ kraje bałtyckie mają czas tylko do końca września na złożenie stosownych dokumentów w tej sprawie. Tymczasem - jak informował "Nasz Dziennik" ("Moskwa pozyskała Strodsa?", 15-16.09.2007 r.) - na dokumentach brakuje wciąż wymaganego podpisu łotewskiego ministra gospodarki Jurija Strodsa, nieuchwytnego od kilku miesięcy. Niezłożenie w terminie kompletnej dokumentacji przekreśli nadzieje na dofinansowanie projektu kwotą 1,5 mln euro.
Budowę rurociągu Amber - zamiast Gazociągu Północnego - proponuje też Estonia. Ambasada tego kraju w Polsce poinformowała, że układanie gazociągu po dnie morskim stwarza zagrożenie dla środowiska naturalnego. Podkreśla też, że powinno być jak najwięcej wiarygodnych informacji na temat Nord Stream, które pozwalałyby ocenić zagrożenia płynące z tego projektu. Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, że estońscy politycy również niepokoją się tym, jakie kable i urządzenia elektryczne mogą zostać ułożone wraz z GP.

Skrzyżowanie linii i interesów
Projektowana trasa Nord Stream przecina kilka kabli ułożonych dotąd po dnie Morza Bałtyckiego, w tym linię energetyczną łączącą Polskę ze Szwecją. W przekazanej stronie polskiej dokumentacji spółka Nord Stream stwierdziła: "Obecnie w Morzu Bałtyckim znajduje się siedem kabli HVDC [lekki kabel wysokiego napięcia dla prądu stałego - red.]. Lecz tylko jeden z nich, linia SwePol pomiędzy Starnö w Szwecji i Słupskiem w Polsce przecina trasę rurociągu Nord Stream".
Ale to nie wszystko. Przecina on bowiem również trasę planowanego przez Polskę gazociągu Baltic Pipe, łączącego nas ze skandynawskim systemem rurociągów gazowych (patrz mapki). Nord Stream przekonuje, że krzyżówka nie komplikuje projektu. - Skrzyżowanie rurociągów, czy rurociągu z kablem nie stanowi problemu. Mamy wiele doświadczeń w tej dziedzinie - zapewnia.
Pokazuje to, że projektowany rurociąg znajduje się także na przecięciu wielu interesów ekonomicznych i politycznych państw basenu Morza Bałtyckiego. Część z nich, jak Polska, Litwa, Łotwa i Estonia, obawia się rosyjsko-niemieckiego projektu, ponieważ pozwala on Rosjanom na odcięcie dostaw gazu do tych państw bez wstrzymywania przesyłu do Niemiec i innych odbiorców surowca w Europie Zachodniej.
Z kolei Niemcy i pozostałe kraje zachodnioeuropejskie, które mają stosunkowo zdywersyfikowane źródła zaopatrzenia w ten surowiec, liczą na szybką realizację inwestycji, ponieważ nie zagraża ona ich bezpieczeństwu, a stanowi ważne uzupełnienie dostaw błękitnego paliwa, zwłaszcza w dalszej perspektywie. Dlatego interesy wschodnioeuropejskich państw, które w dodatku dopiero co wyzwoliły się spod sowieckiego jarzma, co najmniej rozmijają się w tej sprawie z interesami krajów zachodnioeuropejskich i Rosji.

Jaka alternatywa?
Jak rozwiązać ten problem? Polska wraz z Litwą, Łotwą i Estonią proponują alternatywną trasę rurociągu - przebiegający przez te kraje projekt Amber. Rosja nie ukrywa jednak niechęci wobec tego pomysłu. Eksperci od spraw energetycznych podkreślają, że poza motywami politycznymi władze tego kraju mogą się też kierować rachunkiem ekonomicznym. - Jeśli wziąć pod uwagę opłaty tranzytowe, jakie Rosja musiałaby przez wiele lat płacić za przesył gazu przez te kraje, to okaże się, że gazociąg po dnie morza będzie tańszy - tłumaczy Witold Michałowski.
Rzecznik Nord Stream podaje też inne powody. Twierdzi, że układając gazociąg na lądzie, co 2 tys. km należałoby budować stacje kompresorów, aby wyrównać ciśnienie gazu w rurociągu. Ponadto mówi o konieczności porozumienia się z tysiącami właścicieli działek, przez które biegłby rurociąg, i zapłacenia za nie.
Na uwagę, że na lądzie nie ma właściwie zalegających składowisk broni, m.in. chemicznej, odpowiada, że nie stanowi to problemu. - Z tym będą raczej zmagały się władze Polski, układając podwodny rurociąg do Danii, czy Finowie i Estończycy, planujący podobną inwestycję - przekonuje. Dodaje, że podczas badań przeprowadzonych w 2005 i 2006 r. odkryto wiele miejsc składowania broni i trasa wytyczona przez Nord Stream w dużej mierze je omija.
Nie bez znaczenia dla wyboru trasy może też być to, skąd będzie pochodził gaz przesyłany do Europy Zachodniej. Jens Mueller tłumaczy, że w obecnej rzeczywistości tak naprawdę surowiec, który trafia do końcowego odbiorcy, pochodzi z różnych źródeł. Dodaje, że w przypadku rurociągu Nord Stream początkowo będzie on przesyłany głównie z zachodniej Syberii. Jednak wraz ze wzrostem wydobycia gazu ze złoża Sztokman na Morzu Barentsa, czyli całkiem blisko planowanego gazociągu, to właśnie tamtejszy surowiec będzie przede wszystkim przesyłany do Europy Zachodniej.

Musimy sami zadbać o siebie
Perspektywa konieczności zapłacenia za tranzyt oraz działki, przez które biegłby rurociąg, tłumaczy też, dlaczego wciąż stoi w miejscu dokończenie budowy II nitki gazociągu Jamał - Europa. Podczas budowy I nitki wyszło na jaw wiele skandalicznych wręcz spraw, jak np. wadliwe skonstruowanie umowy, co powoduje, że Polska w praktyce dopłacała do tego projektu, zamiast na nim zarabiać. W dodatku to właśnie ta inwestycja jest przykładem realizacji przez Rosjan biznesu w Europie kosztem interesów Polski, co odbywało się jednak często niestety z przyzwoleniem niedawnych włodarzy naszego kraju. Sprawa ta ujawniła zadziwiającą do niedawna niedbałość centralnych urzędów o polską rację stanu.
Obecna ekipa rządząca wykazuje determinację w sprzeciwie wobec projektu Nord Stream. Widać też starania o zdywersyfikowanie źródeł dostaw. To pierwszy krok do zapewnienia nam bezpieczeństwa energetycznego. Kolejny to - w obliczu rosyjsko-niemieckiej "dwururki" (gazociąg ma mieć docelowo dwie nitki, a według niektórych równolegle może być również ułożony rurociąg naftowy) - monitorowanie jej, aby po raz kolejny w historii nie była wymierzona w Polskę, nawet jeśli nie wypali...

Mariusz Bober

No comments: